Dziś minął 50-ty dzień naszej podróży. Znajdujemy się w czerwonym centrum Australii, niedaleko Uluru – świętego miejsca dla Aborygenów i chyba dla każdego, kto ma okazję go zobaczyć (rocznie odwiedza to miejsce 400 tys turystów). Atmosfera jest gorąca, szczególnie, że dzień upłynął w 39-stopniowym upale. Opiekuni parku ostrzegali natomiast, że wędrujący w tym kierunku, ale już zdziecinniały cylkon Yasi, może przynieść deszcze, burze i wichury dzisiejszej nocy. Na razie się na to nie zapowiada i oby ostrzeżenia te były na wyrost, bo jutro czeka nas następny, ekscytujący dzień. Byle do przodu!
wspaniale! zazdroszcze takiej wspanialej wycieczki.Czy to prawda, ze w tej gorze znajduje sie uran?
OdpowiedzUsuń50 dni!!! A Wy nawet polowy Australii nie przejechaliscie.. Pan Verne po lebkach musial swiat w 80 dni obskoczyc :) ... Sydnejczyki za Wami tesknia!
OdpowiedzUsuń@ Przemek
OdpowiedzUsuńPrzemku nie słyszałam, żeby w akurat w Uluru znajdowały się złoża uranu, ale masz racje, w Australii znajdują się największe na świecie złoża uranu, więc kto wie..
@ Anonimowy
OdpowiedzUsuńHehe, uśmiałam się po przeczytaniu tego. Niby mamy wiele czasu, ale jak spotykamy ludzi co podróżują po Australii latami !! to wydaję mi się, że my też po łebkach zwiedzamy.. My też tesnimy.. Szkoda, że nie mozemy sie umowic na kolacje w Innner West!!!;)