niedziela, 27 lutego 2011

Bugatti Veyron i prosta droga

Nazwa Nullarbor pochodzi z łaciny i można ją rozszyfrować jako null=zero i arbor= drzew. Jest to podobno największy na świecie obszar jednolitego wapienia, który akurat znajduje się na południowym wybrzeżu Australii i łączy dwa stany (SA i WA).

 2011_02_12 D58 Nullabor WA 004

Dłuuuuuuuga prosta.

niedziela, 13 lutego 2011

Statystyki ostatnich dni i takie tam.

Statystyki, dla większości z nas, należą i bedą należeć do dziedzin nudnych, trudnych lub ciężkostrawnych. Mimo tego, mam nadzieję, że rzucicie okiem na poniższe fascynujące zestawienie liczbowe ostatnich dni. Jak widać, większość czasu spędziliśmy w samochodzie śpiewając hymny chwalebne ku czci przemykających drzew i krzewów australijskiej półpustyni.

5 luty

Uluru to Kings Canyon

330 km

6 luty

Kings Canyon to Alice Springs

480 km

7 luty

okolice Alice Springs

250 km

8 luty

Stuart Well to Coober Pedy

625 km

9 luty

Coober Pedy do Port Augusta

565 km

10 luty

Port Augusta do Streaky Bay

495 km

11 luty

Streaky Bay to Eucla, WA

630 km

12 luty

Eucla to Esperance, WA

910 km

 

 

4285 km

mapka ostatnich dni                    Przebyta droga zaznaczona jest na niebiesko.

 

sobota, 5 lutego 2011

50 dni

Dziś minął 50-ty dzień naszej podróży. Znajdujemy się w czerwonym centrum Australii, niedaleko Uluru – świętego miejsca dla Aborygenów i chyba dla każdego, kto ma okazję go zobaczyć (rocznie odwiedza to miejsce 400 tys turystów). Atmosfera jest gorąca, szczególnie, że dzień upłynął w 39-stopniowym upale. Opiekuni parku ostrzegali natomiast, że wędrujący w tym kierunku, ale już zdziecinniały cylkon Yasi, może przynieść deszcze, burze i wichury dzisiejszej nocy. Na razie się na to nie zapowiada i oby ostrzeżenia te były na wyrost, bo jutro czeka nas następny, ekscytujący dzień. Byle do przodu!

2011_02_03 D49 Coober Pedy to Uluru 066

Sacred and mighty...Uluru

piątek, 4 lutego 2011

Przez wody i kłody

Po skutecznym ugaszeniu górniczych zapędów, posunęliśmy się dalej w głąb stanu Wiktorii. Kolejnym zaplanowanym punktem na naszej trasie był park narodowy Gór Grampians. Okazało się, że skutki niedawnej powodzi są tutaj bardziej odczuwalne niż nam się wydawało. Podróżując w Tasmanii nie mieliśmy czasu ani możliwości, żeby śledzić doniesienia z cywilizowanego świata;). Tak, tak, można szczęśliwie żyć bez TV i jest to super sprawa! Pudło oglądaliśmy tylko raz w ciągu prawie miesiąca żeby sprawdzić jak tam powodzie Queenslandzie się rozwijają. Radio coś tam szemrało o zalanej Wiktorii, ale udawaliśmy, że nie słyszymy. A tu niespodzianka! Większość szlaków z w Grampians zamknięta, zawalone drogi, wyrwy w drogach i… co dla nas dobre, brak turystów! No prawie.

Centrum informacji turystycznej było ponownie czynne (od powodzi minęło 2 tygodnie) i dzięki wysiłkom pracowników jak i wolontariuszy, kilka szlaków otwarto. Upał trochę nam doskwierał i gdyby nie głęboko wydrążone koryta wodne, nie uwierzylibyśmy, że 2 tygodnie wcześniej, cała droga była rzeką.

2011_01_28 D43 Grampians and VIC floods 0082011_01_28 D43 Grampians and VIC floods 009

The Grampians. Boronia peak.