Wczorajszy cały boży dzień (Dzień Australii z resztą) spędziliśmy w miasteczku Soveregin Hill. Informacja turystyczna podaje, że na zwiedzaniu turyści spędzają średnio 3 godziny. My tam przebywaliśmy 5 godzin i nadal za krótko! Już na wejściu, co niektórzy dostali dziwnych wypieków na twarzy i z szałem w oczach, dorwali metalowe talerze pędząc w kierunku szarej, rwącej strugi. Inni, po 10 minutach płukania talerza, chcieli przesunąć się do prawidłowego zwiedzania miasteczka, jednak im nie pozwolono. Zdecydowali się, zatem towarzyszyć gorączkującemu. Po 2 godzinach, które spełzły na niczym, tzn. na poszukiwaniu samorodka, bateria cierpliwości obserwatora została jednak rozładowana. Bez skrupułów, zastosowano wachlarz wyrafinowanych technik perswazji czyli gróźb, nie próśb i gorączkę udało się zbić. Pacjent wyzdrowiał, (choć bardzo się wzbraniał) i zaczęliśmy zwiedzanie. A było co! Sovereing Hill bowiem jest świetnie utworzoną repliką miasteczka z epoki Gorączki Złota, która ogarnęła Wiktorię w 1850-tych.
Tragiczna historia chińskich poszukiwaczy złota w Wiktorii zatacza koło. Prześladowani i niesprawiedliwie opodatkowani w porównaniu do innych nacji (doprowadziło to do powstania) często nie mogli już wrócić do swojej ojczyzny. Dziś wracają tu jako turyści.
Fiolet zawsze modny!