Wszystkich odwiedzających i niecierpliwych ;) przepraszam za brak nowości i wiadomości, ale jesteśmy właśnie na Tasmanii (do 24 stycznia) i często nie mamy dobrego zasięgu. Wieczorem, jak się wkulam do namiotu to, że tak powiem ‘padam na pysk’ ze zmęczenia i wrażeń i tylko kangury skubiące trawkę koło namiotu (i czasem chrumkające coś pod nosem) przerywają błogi sen. Żeby się usprawiedliwić, wrzucam parę fotek z końcówki 2010 roku.
Park narodowy Croajingolong, NSW, Australia.
Myszka polna.
Czasem trzeba zrobić własny chleb.
Wigilia. Prezenty pod ‘choinką’.
‘Sąsiad’ na polu namiotowym rozkręcił grę w krykieta.
Stan Victoria szczyci się ze wzmożonej aktywności stróży prawa. Lokalny policjant patrolował kemping 3 razy dziennie. Podobno z nudów.
Nie tylko znaki drogowe.
Każdy swoją rzepkę skrobie.
Den of Nargun to mityczny stwór poł-kamień, pół człowiek. Swięte miejsce dla Aborygenów z Plemienia Gunai/Kurnai. Podobno żyje wodach jaskini. Mitchell River National Park, Victoria.
Australijski styl wakacyjny. Niektóre pola namiotowe są tak popularne, że obowiązuję ‘ballot camping’ czyli losowanie miejsc dla chętnych na okres świąteczno-noworoczny. Tylko wybrani mają szanse.
Wilsons Promontory. Widok z Mount Oberon.
Pułapka na europejskie osy. Niechciani goście.
Chłopiec z plakatu. Copperhead. Phillip Island, Victoria.
Świat pingwinów.