czwartek, 28 kwietnia 2011

Z Bankoku do Kambodży drogą lądową.

Z Bangkoku to Siem Reap w Kambodży (miasta wypadowego do Angkor Watt) jest około 500km. Można tam polecieć samolotem, co jest pewnie najwygodniejsze, ale i stosunkowo drogie (linie Bangkok Airways mają monopol). Autobus też jest opcją, lecz trzeba uważać na ‘skambusy’, czyli turystyczne niby-VIP lub mini-vany, które działają w miejscach turystycznych, a później czeka się nie-wiadomo-jak-długo-i-nie-wiadomo-na-co w-polu lub gorzej. Najciekawiej pokonać ten odcinek zwykłym, poczciwym pociągiem, takim jak jeżdżą normalni mieszkańcy tej krainy. Mimo, że pociąg jest dosyć wolny, to widoki i atmosfera tej podróży wynagradzają ślimaczą prędkość. Przejście graniczne w Poipet cieszy się złą sławą ze względu na zorganizowaną i prężnie działającą tutaj siatkę naciągaczy. Naczytaliśmy się więc o tym, jakie triki są powszechnie stosowane i jakie sidła mogą być na nas zastawione i zaopatrzeni w taką wiedzę, wydawało nam się, że uczestniczymy w przedstawieniu, którego scenariusz dobrze znamy. No prawie. Ale do rzeczy.

A więc, rozdkładając podróż Bangkok-Siem Reap na kawałki wyglądało to tak:
W Tajlandii:
1. Bangkok to Aranyaprathet pociągiem.
2. Aranyaprahet to Poipet tuk-tukiem.
3. Poipet, przejście graniczne na piechotę.
Już w Kambodży:
4 .Poipet do Siem Reap taksówką.

2011_04_23 D128 BKK to Siem Reap 003

wtorek, 26 kwietnia 2011

Krung Thep czyli Bangkok

O Bangkoku często mówią, że jest brudny, że zanieczyszczony, że męczący… i mimo, że jest w tym ziarenko prawdy (a może nawet ziarno) to, jeśli ma się okazję, warto spędzić tutaj kilka dni… Co do brudu, to nie jest tak, że nie sprzątają, bo widać, że służby porządkowe starają się wykonywać swoją pracę. Głównym problemem jest to, że rzeka płynąca przez miasto oraz jej dopływy (czy też kanały), to jeden wielki ściek i często powoduje odruch wymiotny (dosłownie). Mimo tego, żyje w niej mnóstwo ryb - właściwie nigdy nie widziałam tylu skaczących ryb!!! Co najbardziej przytłacza jednak to ruch uliczny i spaliny. Ciężko się chodzi, bo często ma się wrażenie, jakby poruszało się w tunelu, a nie na świeżym powietrzu. Pewnie fakt, że kwiecień jest najgorętszym miesiącem, wcale sprawy nie ułatwił. No, ale cóż. Oprócz obchodów Nowego Roku, zdołaliśmy odwiedzić kilka ciekawych miejsca: dwie główne świątynie, Pałac Królewski, muzeum Jima Thompsona, farmę węży, muzeum medyczne, targ uliczny Chatuchak, Chinatown…

2011_04_16 D121 BKK Banglumphu 0032011_04_15 D120 BKK Wat Pho 022
Po Bangkoku najlepiej poruszać się taksówkami, które są tylko trochę droższe od autobusów. Obok, Wat Pho czyli Świątynia Leżącego Buddy.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Król

W Tajlandii Król jest wszędzie. Na fasadach budynków, na zwykłych murach, na skrzyżowaniach, w recepcji hotelu, na targu… Król zamyślony, Król na tronie, Król z aparatem, Król z saksofonem, Król pocieszający biednych, Król jako mnich, Król jako dziecko, Król jak ekspert, Król, Król, Król… Wszędzie można spotkać Króla (a raczej jego wizerunek). Bhumibol Adulyadej (inaczej Rama IX) jest najdłużej panującym monarchą na świecie (na tronie ponad 60 lat). Obecnie Król ma ponad 80 lat i czesto przebywa w szpitalu. Jest bardzo szanowany, a za obrazę Króla grozi kara do 15 lat więzienia. A oto niektóre oblicza Króla:
2011_03_29 D103 Ko Lipe 0042011_03_29 D103 Ko Lipe 005

piątek, 22 kwietnia 2011

Nowy Rok po tajsku

Było mokro. Było wesoło. Co roku, 13 kwietnia rozpoczyna się w Tajlandii festiwal Songkran, czyli obchody Nowego Roku, które trwają 3 dni, a czasem i dłużej. Chodziliśmy, więc po Bangkoku przemoczeni do suchej nitki. Szczerze mówiąc, przy upale, który czuje się jak 40 stopni, jest to odpowiedni sposób obchodzenia Nowego Roku (pod warunkiem, że zabezpieczy się aparat przed zamoknięciem i przygotuje psychicznie na fontanny i prysznice z każdej strony). Mimo tego, że na zdjęciach widać jakby na ulicach panowały zawzięte bitwy, Tajowie, są bardzo kulturalni ‘w polewaniu’ i nie ma w tym agresji. Czy to chcą Cię wysmarować talkiem czy może wylać wiadro za kołnierz (dosłownie), szukają delikatnie aprobaty. I jak tu w tej sytuacji odmówić? Po paru wiadrach i tak już jest wszystko jedno.

Było fajnie, dopóki nie wkroczyliśmy do ‘farangowa’ czyli strefy backpackerów (słynna-nie-słynna Khao San Road w Bangkoku, gdzie roi się od hosteli i naciągaczy) i nie oberwaliśmy od europejskich backpackerów. Przypomina się wtedy śmigus dyngus i oblewanie z wiader pod kościołem lub worki z okien na głowę. Zdecydowanie wolimy tajską wersję. Niby woda ta sama, ale inaczej. A może by tak przenieść śmingusa na lipiec?

2011_04_13 D118 BKK Songkran D1 074

środa, 20 kwietnia 2011

Małpy na wakacjach i nocny pociąg do Bangkoku

Po tym jak Mr. Bao podrzucił nas na przystanek, wsiedliśmy do autobusu i wieczorem dotarliśmy do miasta Surrathani, które jest bazą wypadowa na wyspy wschodniego wybrzeża. Samo miasto nie wydało nam się zbyt ciekawe, szczególnie, że zanieczyszczenie powietrza połączone z gorączką dnia, jest tutaj tak dokuczliwe, że nawet, naśladując lokalnych, próbowaliśmy chodzić w maskach. Ponieważ jednak był już wieczór, postanowiliśmy tu przenocować. Jedną z potencjalnych atrakcji turystycznych jest ‘college dla małp’, pierwsza w Tajlandii z resztą szkoła, w której trenuje się małpy, jak zbierać kokosy dla ludzi. Istnieją trzy poziomy edukacji: podstawowa (3-6 miesięcy), średnia (3 miesiące) i wyższa. Pilny samiec, który ukończył podstawówkę jest w stanie zebrać 1000-1500 kokosów dziennie.

2011_04_11 D116 Surat Thani to Bangkok 011

Khao Sok– perełka Tajlandii

Khao Sok park narodowy w środkowej Tajlandii powstał w 1982 roku, a w 1986 zbudowano tamę i utworzono sztuczne jezioro oraz elektrownię wodną, zatapiając przy tym okoliczne wioski (które teraz można ‘zwiedzać’, nurkując). Czyli najpierw utworzono park narodowy, a potem wybudowano elektrownię, To taka trochę inna logika;) Głęboka i tajemnicza woda, niewzruszona tafla i niezmącona niczym cisza. Sztuczne jeziora zazwyczaj mają to do siebie, że czuć po prostu, że są ‘sztuczne’.  Mimo tego, jest to jednak najpiękniejsze i najbardziej interesujące miejsce, jakie dotychczas odwiedziliśmy w Tajlandii. Wyspy wyspami, ale zejście z popularnego i bardzo wydeptanego szlaku turystycznego w Tajlandii jest łatwiejsze niż nam się wydaje, a miejsca mniej popularne są często bardziej interesujące. Podczas gdy w Australii najlepszą opcją zwiedzania parków jest samodzielne wędrowanie, (ze względu na dostępność map, informacji i dobrze utrzymane szlaki), w Tajlandii najlepiej udać się na jedną z organizowanych mini-wycieczek. Z miasta Krabi wskoczyliśmy więc do mini-vana i po 3 godzinach dojechaliśmy do małej miejscowości w parku Khao Sok, gdzie znajduje się kilkanaście małych, zazwyczaj rodzinnych pensjonatów. Mimo upału,  i teoretycznie pełnego sezonu, wioska była opustoszała (pewnie ze względu na ostatnie powodzie). Z hostelu zarezerwowaliśmy wycieczkę typu: 2 dni+1 noc w bambusowych domkach na jeziorze. Następnego dnia rano, odebrano nas z hostelu, a program wycieczki wyglądał tak:

2011_04_09 D114 Khao Sok 044-Edit

czwartek, 14 kwietnia 2011

Oh my Budda! Krabi i schody do nieba.

Z wysp udaliśmy się do prowincji i miasta Krabi, które zwykle jest bazą wypadową na sławne i popularne wyspy zachodniego wybrzeża - Phuket i Phi Phi itp. Ze względu na to, że wyspiarskiego życia niedawno zasmakowaliśmy, postanowiliśmy skupić się tym razem na bardziej ‘lądowych’ atrakcjach. Na liście zatem znalazła się buddyjska śwątynia tygrysa - (Wat Tham Suea) oddalona od miasteczka Krabi około 10 kilometrów. Żeby się tam dostać, z miasta Krabi można złapać tuk tuka (a ściśle mówiąc jego wersję: songthaew) do głównej drogi i potem spacerkiem około kilometra do świątyni. Na miejscu znajduje się kompleks klasztorny, w którym żyją mnisi, jaskinia, którą kiedyś zamieszkiwał tygrys oraz kilka małych świątyń. Największą atrakcją tego miejsca jednak są schody... Jest ich aż 1237 i niestety nie są ruchome! Wchodzi się wolno i mozolnie (szczególnie w ponad 30-stopniowym upale). Mimo, że schody są strome, są bardzo bezpieczne i solidnie zrobione. Co 100-200 stopni można sobie robić mini-przystanki. Na górze znajduje się wielka statua Buddy, a dobrowolni męczennicy dostaną nagrodę w postaci panoramicznego widoku na okoliczne wioski, miasto Krabi i zatokę.
2011_04_07 D112 Krabi 0092011_04_07 D112 Krabi 010
Brawa wejściowa.

środa, 13 kwietnia 2011

Wyspa Bulon

Z Ko Lipe przemieściliśmy się na jedną z sąsiednich wysp - Ko Bulon Lae, podróżując przez niecałą godzinę motorówką i potem lokalną, drewnianą łodzią do brzegu. Wyspa ta, nie jest bardzo znana wśród turystów, co jest jej największą zaletą (pewnie im więcej sie o niej pisze, tym to się zmieni, ale co tam). Miejsce to polecił nam Dennis, którego poznaliśmy na Tasmanii, gdy po raz kolejny podróżował w Australii rowerem wraz z przyczepką i całym sprzętem kempingowym. Jest to bardzo spokojna wyspa, na której znajduje się kilka małych hoteli- restauracji, mala wioska, szkoła, i nawet mini posterunek policji. Zakwaterowanie jest dostępne w kilku resortach, my akurat wybraliśmy Marina Resort, w stylu ‘domki na palach’.  Dostępna jest tylko zimna woda, a prąd z generatorów przez 3 wieczorne godziny, ale nie po to się tu przybywa, by doświadczać miejskich luksusów, nieprawdaż?

2011_03_31 D105 Ko Lipe to Ko Bulon Lae 0152011_04_02 D107 Ko Bulon Lae 0122011_03_31 D105 Ko Lipe to Ko Bulon Lae 008

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Ko lipe i Bałtyk Tajlandii

Ten, kto narzeka na nieprzewidywalną pogodę nad poczciwym Bałtykiem, niech się teraz wstrzyma. Marzec powinien być najgorętszym i zarazem suchym miesiącem w Tajlandii, zwłaszcza na zachodnim wybrzeżu, gdzie dobra pogoda w tym czasie jest niemal gwarantowana. Ulewne deszcze tego roku są jednak niespodzianką zarówno dla turystów jak i dla Tajów. Przez kilka dni lało w całej południowej Tajlandii, niektóre wyspy zostały ‘chwilowo odcięte od świata’, a wioski zmiecione przez osuwiska (około 40 osób zginęło). Na Ko Lipe, wyspie, na którą się wybraliśmy, lało przez kilka dni. Turyści pochowali się w swoich domkach, łódki nie wypływały na nurkowanie lub po świeże ryby a Tajowie, znudzeni i zdezorientowani, spali na hamakach (niektóre restauracje się pozamykały). Zalać to nas nie zalało, ale wynudziliśmy się trochę. Po kilku dniach pogoda się jednak polepszyła i wraz z przebijającymi się przez chmury promykami, Tajowie zeszli ze swoich hamaków, a popularne w tutejszych barach raegge rozbrzmiało w akompaniamencie spokojnych fal.

2011_03_27 D101 Hat Yai to Ko Lipe 0042011_03_27 D101 Hat Yai to Ko Lipe 013
Podróż tuk-tukiem, potem łódką na wyspy.

2011_03_28 D102 Ko Lipe 006

piątek, 8 kwietnia 2011

Już w Tajlandii

Dwa tygodnie temu wkroczyliśmy do Tajlandii. Sprawa przekraczania granicy lądem z Malezji jest dosyć prosta. Wizę do Tajlandii załatwiliśmy wcześniej w Penang, wsiedliśmy w 2-wagonowy pociąg, który po około dwóch godzinach zatrzymał się na ‘granicy’. Wszyscy pasażerowie wysiedli, zrobili rundkę paszportowo- pieczątkową w okienku, kupili przekąski w sklepiku i z powrotem zapełnili pociąg. Po kilku godzinach podróży dotarliśmy do miasta Hat Yai, które było naszym pierwszym przystankiem w Tajlandii. Wychodząc z dworca, zostaliśmy mile zaskoczeni obecnością chodników i faktem, że pieszy nie musi tu aż tak silnie walczyć o przetrwanie (jak w niektórych miastach Malezji). Chodniki wydają się mieć tutaj prawidłowe przeznaczenie. Aha, w Hat Yai nie da się również zignorować obecności rożnej maści oficerów, z bronią krótką i długą, ‘pilnujących bezpieczeństwa’ na każdym rogu. Południowe prowincje Tajlandii, bowiem nadal trawi konflikt między mniejszością muzułmańską a tajskim rządem. Czasy, kiedy sąsiad z sąsiadem żyli w harmonii, mimo różnic wyznaniowych, niestety minęły, a od 2001 roku zginęło w tym regionie podobno 4 tys. osób.

2011_03_25 D99 Penang to Hat Yai 0312011_03_25 D99 Penang to Hat Yai 0352011_03_25 D99 Penang to Hat Yai 034
Życie w pociągu.

środa, 6 kwietnia 2011

Z innej beczki, a raczej urny. Wybory stanowe w Australii (NSW).

A teraz o czymś innym. Mimo, że aktualnie przebywamy poza granicami Australii, powinności obywatelskie nadal trzeba wypełniać, bo w ‘wolnym kraju’ Australii, udział wyborach, czy to federalnych czy stanowych, jest dobrowolny, ale tylko teoretycznie... Jeśli obywatel x nie zjawi się w kolejce do urny, niechybnie znajdzie w swojej skrzynce pocztowej wezwanie do zapłaty kary pieniężnej (w wyborach stanowych $55 od łebka). Są oczywiście sposoby, aby wywinąć się od zapłaty, ale trzeba mieć dobre usprawiedliwienie, a nie po prostu ‘zapomniałem’ lub ‘nie chciało mi się’. Można:

1.Nie głosować a wezwania do zapłaty odesłać w ciągu 28 dni z uzasadnieniem, dlaczego nie mogło się głosować (np. dowód, że się przebywało za granicą w tym czasie lub w innym stanie, pobyt w szpitalu etc.).

2. Odwołać się drogą sądową i walczyć, walczyć o rację.

3. Zarejestrować się parę dni przed głosowaniem przez internetowy lub telefoniczny system Ivote (system nie jest dostępny w dniu oficjalnego głosownia, ale parę dni przed, więc nie można odkładać tego na ostatnią chwilę).

My, na całe szczęście, w porę ocknęliśmy się z podróżniczego marazmu, rejestrując się w systemie internetowym Ivote.

W ten sposób, z pobudek czysto i wyłącznie patriotycznych ;), wypełniliśmy swój obowiązek, klikając na mało znane nam nazwiska i partie (niektóre partie to niezłe kwiatki).

A oto niektóre kwiatki:

PartieNo parking meters – Nie! parkometrom?
Outdoor recreation party – Partia wypoczynku na świeżym powietrzu?
The fishing party – Partia rybaków, a może wędkarzy?
Shooters and fishers – Partia strzelców i wędkarzy?

WTF? Klik, klik…

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Uliczny Penang - raj lub piekło dla podniebienia

Tak jak pisałam w poprzednim poście Penang słynie z dobrego jedzenia. Nie chodzi tu jednak o białe obrusy i wykwintne restauracje, ale o tzw. hawker food czyli w wolnym tłumaczeniu, potrawy pochodzące od ulicznych kucharzy-sprzedawców, przenośnych straganów z dziennych czy nocnych targów jedzeniowych. Można tutaj spróbować specjałów kuchni malezyjskiej, świeżych ryb i owoców morza przyrządzanych na różnorakie sposoby, kuchni indyjskiej, chińskiej i czego tylko się nie wymyśli! Mimo, że wydawało nam się, że jesteśmy przyzwyczajeni do szeroko pojętej kuchni azjatyckiej (która jest tak bardzo popularna i uwielbiana w Sydney), niektóre kombinacje smakowe nadal szokują, zwłaszcza te słodko-pikante, po których prawie zionie się ogniem! No, ale trzeba spróbować, a Buddę (pełno tutaj świątyń byddyjskich) poprosić o odpuszczenie rozstroju żołądka. Piekielny ogień można ugasić sokiem z tropikalnych owoców (wyciskanym na naszych oczach) i serwowanym z woreczku ze słomką. Można też znaleźć owoc, którego nigdy się nie próbowało, a uliczni specjaliści finezyjnie nam go poszatkują (operując nożem, że aż dech zapiera*) i zapakują w woreczek ‘na wynos’.

*warto docenić, że na wytrenowanie pracownika w krojeniu owoców ‘w stylu Penang’ potrzeba aż 6-miesięcy.

2011_03_23 D97 Penang 119
2011_03_21 D95 Kota Bahru to Penang 0282011_03_22 D96 Penang 0022011_03_22 D96 Penang 0152011_03_22 D96 Penang 013
Oficjalnie uzależnieni od kurczaka tandori.

sobota, 2 kwietnia 2011

Penang

Wyspa Penang, to obok Melaki, drugi historyczny port Malezji. Wyspa jest bardzo rozwinięta (może nawet aż za dobrze, bo wieżowce dominują panoramę wyspy)  i łatwo jest się  po niej poruszać. Stare miasto w 2008 roku dostało się na listę UNESCO, co pomaga kontrolować kierunek rozwoju i cel wykorzystania budynków. Pod względem turystycznym, jest tutaj dość sporo atrakcji i można by spokojnie spędzić tydzień, codziennie odwiedzając nowe miejsca. My zostaliśmy tutaj 3 dni, i zdołaliśmy:
- obejść starówkę, ruiny fortu i kolonialne budynki,
- odwiedzić dwie świątynie buddyjskie (w tym leżącego buddę),
- wybrać się do tropikalnego ogrodu przypraw i uświadomić sobie, że przyprawy, których używamy, wyglądają dość niepozornie jako rośliny,
- załatwić 60-dniową wizę do Tajlandii, która jest teraz darmowa (Tajowie zawsze mają jakieś ‘promocje’ wizowe).

Penang to także kulinarna stolica Malezji, ale o tym, w następnym odcinku.
2011_03_21 D95 Kota Bahru to Penang 0042011_03_21 D95 Kota Bahru to Penang 010
Podróż autokarem z Kota Bharu do Butterworth trwa ponad 5 godzin.